+2
warsawghoster 11 października 2015 18:49
Witam!
Chciałbym podzielić się z Wami wrażeniami z naszej ostatniej podróży, która odbyła się na przełomie lipca i sierpnia 2015 r. Początkowo plany były nieco inne, rozważaliśmy opcję wyjazdu do Azji bądź na Bliski Wschód, jednakże po zwiedzeniu prawie całej Hiszpanii, wypadałoby odwiedzić Portugalię, by móc potem powiedzieć, że poznało się cały Półwysep Iberyjski.

Naszą podróż rozpoczęliśmy późnym wieczorem w piątek, korzystając z połączenia Warszawa-Lizbona, serwowanym przez linie lotnicze Wizzair. Zakupu dokonaliśmy około miesiąc wcześniej, ze względu na fakt, iż Wizzair świętował swoje urodziny i zaoferował klientom ofertę – dwa bilety w cenie jednego! Dzięki temu, iż posiadaliśmy kartę zniżkową WDC, bilety kupiliśmy po bardzo niskich cenach, co nie oznacza, że aktualnie nie można polecieć jeszcze taniej, co niezmiernie polecam, po przeczytaniu mojej relacji! Bilety można znaleźć już od 228 zł w dwie strony (Warszawa-Lizbona; informacja dla osób „spoza forum” )
Do Lizbony dolecieliśmy około 1 w nocy, więc niestety musieliśmy skorzystać z usług taksówkarskich, które niestety nie należą do tanich, szczególnie w taryfie nocnej i posiadając trzy duże bagaże rejestrowane (tak, za to też się dopłaca). Nasz nocleg rezerwowaliśmy za pomocą serwisu airbnb – w bardzo dobrej cenie wynajęliśmy trzypokojowe mieszkanie w historycznej dzielnicy Alfama! Taksówka kosztowała nas 33 euro.

Mieszkanie w Lizbonie było schludne, przestrzenne i niczego w nim nie brakowało. Dzięki temu, iż podczas wcześniejszej podróży do Aten (relacja u mnie na profilu!), otrzymaliśmy 150 euro rekompensaty od serwisu za brak odpowiednich udogodnień, za nasz czterodniowy pobyt w Lizbonie zapłaciliśmy jedynie 300 zł/ 3 os. (normalnie byłoby około 800 zł!). Właścicielem mieszkania była portugalsko- brazylijska para, która zazwyczaj mieszka piętro niżej. Ostatniego wieczoru spotkaliśmy się z właścicielami mieszkania (wcześniej klucze otrzymaliśmy od ich przyjaciela). Nuno grał na gitarze, a Samantha śpiewała stare, portugalskie pieśni - zakochaliśmy się w "Desfolhada", która teraz jak gra w samochodzie, kojarzy nam się z upalnym wieczorem w Lizbonie.

https://www.airbnb.pl/rooms/3608405 Polecam!

W Lizbonie spędziliśmy pełne trzy dni, a czwartego wyjeżdżaliśmy na południe Portugalii.
Obowiązkowymi punktami programu zwiedzania Lizbony jest:

1. Dzielnica Alfama- zabytkowe, ciasne uliczki, niesamowite widoki na rzekę Tybr! Zwiedzanie tego terenu należałoby połączyć z podróżowaniem typowym, lizbońskim, żółtym tramwajem. Miejscowi specjalizują się tutaj w tzw. wieczorach FADO


















2. Dzielnica Belem, gdzie tak naprawdę warto zobaczyć Klasztor Hieronimitów, Wieżę Torre Belem oraz należałoby skosztować słodki specjał, jakim jest Pasteis de Belem- pierożek nadziewany budyniem w cenie około 1 euro/sztuka.









3. ZOO – tutaj atrakcja dla osób, które są fanami zwierząt morskich. My wybraliśmy się do ogrodu zoologicznego tylko i wyłącznie ze względu na pokaz delfinów oraz lwów morskich- widzieliśmy podobny rok temu w Walencji. Pokaz odbywa się dwa lub trzy razy dziennie (do sprawdzenia na stronie internetowej), i w mojej opinii warto wydać te ponad 20 euro, tylko po to, żeby przeżyć wspomniany pokaz. Reszta zoo – raczej typowa, myślę, że porównywalna do wrocławskiego, które według mnie, jest fantastyczne!









4. Przebywając w Lizbonie, warto poświęcić jeden dzień na wycieczkę poza miasto – a dokładnie na szlak Lizbona- Sintra- Cabo da Roca- Cascais- Lizbona. Bilet na taką trasę można kupić za jednym razem, bądź kupować odcinkami oddzielnie – koszt w obu przypadkach to około 12 euro. Niestety, Sintrę zwiedzaliśmy w pośpiechu i nie udało nam się zaliczyć najważniejszych atrakcji – czyli zamek Castelo Dos Mouros oraz Pałacu Quinta de Regaleira. Jeśli macie możliwość poświęcenia jeden dzień na Sintrę, a drugi na Cabo da Roca-Cascais, wykorzystajcie to! Wejście na zamek zajmuje ponad godzinę piechotą, jest dosyć stromo, a droga jest leśna, ale można ewentualnie wjechać autobusem, jednakże są ogromne kolejki na przystankach.

A tu zamek:


Cabo da Roca – jeden z najbardziej zapierających dech w piersi widoków, jakie kiedykolwiek miałem przyjemność ujrzeć (a widziałem sporo!). Polecam wybrać się w to miejsce do godziny 16:00, im wcześniej tym lepiej! Początkowo, jak przyjechaliśmy, mieliśmy świetną pogodę, jednakże po godz. 16:00 to się zmieniło i nagle zrobiło się strasznie zimno. Dojazd w to miejsce jest trudny i niestety musieliśmy czekać na autobus do Cascais ponad godzinę. Wszyscy zmarzliśmy, ale było warto, widok niepowtarzalny, sami zobaczcie:













Cascais – hmmm nic specjalnego. Malutka plaża, kurort w stylu Władysławowa. Miasteczko nie porywa. Byliśmy tutaj podczas zachodu słońca, jednakże szybko skierowaliśmy się na stację pociągową i wróciliśmy do Lizbony.



5. Jeśli jesteście zainteresowani zakupami, to warto wiedzieć, iż w Lizbonie znajduje się Primark, gdzie możecie zaopatrzyć się w niezwykle tanie ubrania. Jest to o tyle miejsce godne polecenia, iż po jednej stronie autostrady znajduje się centrum handlowe, właśnie z wyżej wymienionym sklepem, a po drugiej stadion Benfiki Lizbona- Estadio da Luz. Reasumując, w pobliżu jednej stacji metra znajdziemy atrakcje zarówno dla panów jak i dla pań.



W Lizbonie spędziliśmy trzy pełne dni… a niestety, zabrakło nam czasu by zwiedzić więcej miejsc. Polecam przyjechać tutaj na co najmniej 6-7 dni, by spokojnie poczuć klimat tego miasta i poznać jego wszystkie zakątki. Nie zaliczyliśmy żadnej windy (punkty widokowe miasta, najbardziej znana do Elevador de Santa Justa), nie byliśmy na Zamku Św. Jerzego, ominęliśmy oceanarium, nie pojechaliśmy pod pomnik Jezusa (adekwatny do tego, który znajduje się w Rio, podobno świetny punkt widokowy), nie widzieliśmy Águas Livres Aqueduct, a także nie przejechaliśmy się kolejką Teleferico (podobna do tej, która znajduje się w Barcelonie, na wzgórze Montjuic). Szkoda, ale wszystko przed nami, bilety są coraz tańsze!





Co do cen… transport jest w miarę tani, tańszy niż w normalnym, europejskim mieście – bilet dobowy to 6 euro, pojedynczy przejazd około 1.2 euro (chyba!). Obiad dla trzech osób kosztował nas dokładnie tyle, ile na poniższym rachunku, czyli według mnie zdecydowanie taniej niż w Barcelonie, Walencji czy Paryżu.



Z Lizbony przejechaliśmy autobusem EVA-BUS (przystanek znajduje się obok zoo) do Portimao, czyli na wybrzeże Algarve… Tutaj mieliśmy spędzić kolejne cztery. Wszyscy mówili nam przed wyjazdem, żeby koniecznie omijać Algarve, ze względu na fakt, iż gdy zobaczy się plaże na wspomnianym wybrzeżu, wtedy już nigdy żadne inne plaże nam się nie spodobają… Mieli racje. Może na Bałkanach, może ewentualnie na Filipinach można szukać tak urokliwych miejsc, jakie zobaczyliśmy na Algarve.

Mieszkaliśmy w Hotelu Avenida Praia- biorąc pod uwagę fakt, iż niestety Portimao jest bardzo drogie pod kątem noclegów, a chcieliśmy znaleźć miejsce blisko plaży, była to dobra opcja. Pokój trzyosobowy kosztował nas około 1300 zł za 4 noce, więc cena była w miarę przystępna, jak na prestiż miejsca. Zakwaterowanie znajdowało się w samym sercu Portimao, przy głównej alejce, naprzeciwko dyskoteki KATEDRAL. Niestety, było tam dosyć głośno, mimo, że mieliśmy okna z drugiej strony budynku i dosyć wysoko (7 piętro).

Portimao jest miejscowością turystyczną, która uwodzi głównie klifami podczas zachodu słońca. Mimo, iż temperatura wynosiła powyżej 40 stopni, kąpiel w Oceanie Atlantyckim była niemożliwa… praktycznie 99% plażowiczów jedynie moczyła nogi w wodzie i zaraz z niej szybko wychodziła.. woda była katastrofalnie zimna.



#im22





















Podczas tych czterech dni wybraliśmy się na dwie wycieczki – obie zorganizowane. Wynajem samochodu w tamtym okresie był bardzo drogi (od 120 euro/dzień plus ubezpieczenie plus benzyna), więc postanowiliśmy skorzystać z ofert biur wycieczkowych, które znajdują się przy głównym bulwarze w Portimao.

Pierwszą z nich była wycieczka autokarowa Lagos- Sagres- Cabo Sao Vincente. Sam przylądek robi ogromne wrażenie, jednakże nie było tak dobrej pogody jaką mieliśmy w podobnym miejscu, w pobliżu Lizbony (Cabo Da Roca). Niestety na przylądku mieliśmy tylko około 30 minut, a to było bardzo mało, żeby wystarczająco napatrzyć się w tym cudownym miejscu. Przez Sagres jedynie przejechaliśmy, a szkoda, natomiast w Lagos mieliśmy aż godzinę – i tu akurat błąd, bo Lagos jest typowo turystycznym miastem, niezbyt jest tam co robić nawet godzinę. Koszt takiej wycieczki to 12 euro.

Lagos:


Cabo Sao Vincente:


Drugą wycieczką, jaką odbyliśmy, był tzw. BOAT TRIP, czyli wycieczka łódką wzdłuż klifów. Kosztowała nas aż 25 euro/os. za 2 godziny, mieliśmy duże wątpliwości, jednakże zaryzykowaliśmy- i było cudownie! Widoki prezentowały się zjawiskowo, można było wykąpać się w wodzie na środku oceanu (chętnych było mało, bo jak już wcześniej pisałem, temperatura wody w oceanie to około 15-20 stopni). Dodatkowo, tuż obok naszych siedzeń, siedziały trzy papużki, które rzeczywiście powtarzały, co się do nich mówiło – dowód na moim INSTRAGRAMIE – https://instagram.com/p/51M4gJKVfe/?taken-by=warsawghoster













Jeśli chodzi o jedzenie w Portimao, jedliśmy w paru miejscach, jednakże szczególnie polecam dwa miejsca:
1) Open bar naprzeciwko kasyna – za 8 euro / os (do 16:00) lub za 10 euro/os (po 16:00), jesz ile chcesz! Ogólnie bar jest odłamem pizzerii, więc kelnerzy rozdają co chwila różne rodzaje pizzy, a na załączonych fotografiach widać open bar, który jest serwowany w powyższej cenie. Restaurację oceniam bardzo dobrze.





2) Restauracja O Pai Paolo – z zewnątrz wygląda średnio, jednakże jedzenie jest bardzo dobre, i dodatkowo w świetnych cenach – pizzę (taką prawdziwą, włoską, słusznych rozmiarów) można zjeść od 5 euro, a świetne makarony np. jak ten załączony na zdjęciu – z krewetkami – za około 8 euro.



A tak żegnaliśmy się z Portimao, przed podróżą (Eva-Busem) do tzw. hiszpańskiej freidory (z hiszp. frytkownica) czyli do Sewilli, jednego z najgorętszych miast w Hiszpanii:



W Sewilli mieszkaliśmy w hotelu Gran Hotel Lar, znajdującym się niedaleko od centrum miasta… Czym nas urzekła Sewilla? Przede wszystkim fenomenalnym budownictwem! Mimo, iż nie jesteśmy zagorzałymi fanami tej dziedziny, to nietrudno pominąć perfekcyjnie wykończone elementy infrastruktury, które opierają się na ceramice. Ceramika jest po prostu wszędzie – na przystankach, na budynkach, w hotelach, w restauracjach, parkach, no po prostu wszędzie!

Temperatura w Sewilli jest zabójcza… w sierpniu oscyluje w granicach 50 stopni, nawet utrwaliliśmy na jednym ze zdjęć o godz. 18:50, aż 46 stopni. Mieszkańcy miasta zazwyczaj w godzinach 12:00 – 20:00 nie wychodzą z domów, sklepy zazwyczaj są pozamykane, pomijając supermarkety i lokale w samym centrum. O godzinie 23:30, zajadając lokalne tapas, pogoda było trochę lepsza, jednakże 36 stopni to norma o tej porze. Dodatkowo, praktycznie zerowy wiatr… niełatwo tam żyć!

Jeśli chodzi o jedzenie, polecam bar tapas Levies, znajdujący się między uliczkami, w historycznej części miasta, na calle San Jose – bardzo dobre ceny (około 3 euro/ przystawka).

Oto przykład:


Główną atrakcji Sewilli jest Plac Hiszpański – wszystko widać na zdjęciach, chyba nie trzeba tutaj tego komentować.

Postanowiliśmy także spędzić pół dnia w La Isla Magica czyli w parku rozrywki. Za około 27 euro/os ma się dostęp do lunaparku oraz aquaparku (a przy temperaturze 50 stopni, wykąpanie się w basenie to bardzo przyjemne uczucie). Magiczna Wyspa jest bardziej skierowana do młodszych turystów, jednakże my także bawiliśmy się świetnie. Można skorzystać m.in. z pontonów, ogromnego rollercoastera, który jak na warunki europejskie, jest naprawdę imponujący, z karuzel, spływów wódką, a w wersji mokrej: z różnego rodzaju zjeżdżalni do wody oraz dużego basenu.





A tu reszta zdjęć z Sewilli:























Ostatnim punktem naszej podróży była Malaga. Spędziliśmy tam jedynie dwa dni, korzystaliśmy, po raz kolejny, z serwisu Airbnb, gdzie wynajęliśmy mieszkanie – urokliwą, nowocześnie zaprojektowaną kawalerkę, w odnowionej kamienicy. Oto link do mieszkania: https://www.airbnb.pl/rooms/1603598

Niestety, w mojej opinii, Malaga jest jednym z najdroższych miast Hiszpanii. Zarówno noclegi, jak i wyżywienie, pamiątki czy komunikacja miejska – wszystko tu jest adekwatnie droższe.
W Maladze polecam Muzeum Picasso, są tutaj także warunki do plażowania, co wypróbowaliśmy w dzielnicy EL PALO (niestety w centrum miasta nie ma plaż, jedynie port). Do plaży dojedziemy kilkoma autobusami z centrum w czasie około 15 minut.




Po drodze na plaże, warto zatrzymać się przy Plaza de Torros, czyli popularnej Corridzie! Na teren budowli można wejść za darmo.







Będąc w Hiszpanii, należy oczywiście zjeść paellę, czyli typowe hiszpańskie danie...



… a także wypić mohito!



Należy pamiętać, iż lotnisko w Maladze jest wyjątkowo duże, więc wracając stąd, trzeba być odpowiednio wcześnie i uzbroić się w cierpliwość.

Do Polski wróciliśmy linią Norwegian. Pobyt na Półwyspie Iberyjskim zaliczam do niezwykle udanych, pełen przygód, i zapierających dech w piersiach, emocji. W przypadku jakichś pytań, chętnie odpowiem, pomogę zorganizować wyjazd w podobne miejsca.

Standardowe pamiątki (zaczęliśmy zbierać dopiero niedawno:P) :


Dodaj Komentarz

Komentarze (3)

jekyll 17 października 2015 20:12 Odpowiedz
Fajna relacja :) Sewilla mi teraz utkwiła w głowie ;) ale nie zgodzę się, że w Lagos nie ma co robić. Zabytków oczywiście nie ma wiele ale warto się przejść po starej części miasta, obejrzeć pozostałości fortyfikacji czy też iść na jedną z pięknych plaż :)
fraflakes 21 października 2015 09:46 Odpowiedz
W punkcie pierwszym poprawcie nazwę rzeki na Tag :)
biochemik 21 października 2015 21:24 Odpowiedz
W Lagos są jedne z piękniejszych plaż: Praia Dona Ana i Praia do Camilo, ale godzina to za mało by pójść je zobaczyć.
jekyllFajna relacja :) Sewilla mi teraz utkwiła w głowie ;) ale nie zgodzę się, że w Lagos nie ma co robić. Zabytków oczywiście nie ma wiele ale warto się przejść po starej części miasta, obejrzeć pozostałości fortyfikacji czy też iść na jedną z pięknych plaż :)